Trwa karnawał, czyli czas zabawy, zimowych balów i korowodów przebierańców. Większość z nich ma swoje tradycje w zwyczajach ludowych. W wielu częściach województwa mieszkańcy odtwarzają dawne obrzędy m.in. związane z kolędą, która trwa do 2 lutego oraz z ostatkami, czyli pożegnaniem czasu hucznych imprez.

Jeśli nie we Wenecji, i nie w Rio de Janerio, to karnawał tylko w Łódzkiem i do tego na ludowo. W całym województwie z początkiem stycznia ruszyły bale m.in. kostiumowe, jedyna do dziś kultywowana forma zabawy z bogatego dziedzictwa karnawałowych tradycji w regionie. Przed laty na balach np. maskowych czy charytatywnych bawiono się w miastach, a mieszkańcy wsi mieli swoje obrzędy m.in. chodzących po domach przebierańców, rytuały i zabawy przynoszące powodzenie pannom i kawalerom na wydaniu. Wielu mieszkańców pamięta te zwyczaje, które dziś odtwarzają tylko zespoły ludowe, uczestnicy warsztatów etnograficznych lub uczniowie szkół. Przebierańców w Łódzkiem można już spotkać rzadko, choć w ostatnich latach odwiedzali m.in. starostwa powiatowe w Piotrkowie Trybunalskim, Bełchatowie, mieszkańców Zadzimia (pow. poddębicki) czy w Chrzanowic (pow. radomszczański).

- Te zapustowe zwyczaje i tak lepiej przetrwały w naszym regionie niż kolędowe – mówi Olga Łoś, etnograf z Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. Jak dodaje, powodów, które doprowadziły do zapomnienia charakterystycznych, karnawałowych obrzędów jest wiele: postępujące wyludnianie się wsi, rozwój technologii, które stały się naszą nową rozrywką czyli zmiana sposobu życia współczesnych pokoleń i sama rola obrzędów, które kiedyś były związane z wierzeniami dotyczącymi np. płodności czy urodzaju ziem, a dziś są po prostu atrakcją.

A jak to kiedyś bywało?

Miś spod Sieradza

Najwięcej obrzędów karnawałowych w Łódzkiem kojarzy się z regionem sieradzkim.  Przez lata było tu popularne kolędowanie, czyli chodzenie po wsi kolędników z Herodem lub szopką przedstawiających scenki rodzajowe związane z narodzeniem Jezusa. Razem z Herodem chodzili też m.in. Żyd, Anioł i Śmierć. Znacznie dłużej przetrwały i cieszyły się większą popularnością przejścia przebierańców, którzy pojawiali się pod koniec karnawału, w czasie tzw. ostatków. Ten obrzęd, tak jak kolęda, był związany z zapewnieniem dobrobytu i urodzaju rolnikowi w nowym roku, a także płodności, zarówno uprawom, jak i mieszkańcom.

- Zapustnicy, bo tak się nazywali, zaczynali chodzić od chałupy do chałupy pod koniec karnawału. Orszak był dość niepoprawny politycznie, bo byli w nim: Żyd, Cyganka, Dziad, Baba i Miś, a każda z postaci miała swoją rolę: Dziad obcałowywał panny, Cyganka wróżyła, Baba próbowała coś ukraść, Żyd zabierał to, co Baba ukradła, a Miś rozrabiał - opowiada Paweł Kieroń, etnograf z Muzeum Okręgowego w Sieradzu.  Miś, którego przebranie było wykonane z grochowin, to jedna z maszkar zapustnych, które miały przywoływać wiosnę, dlatego, jak dodaje Paweł Kieroń, zdarzało się palenie grochowin, co było dawaniem sygnału zimie, żeby już sobie poszła.

Sieradzki miś zapustny, utrwalany w tradycji przez wielu twórców ludowych, stał się inspiracją dla kultowego już „Misia” Stanisława Barei. Jednym z artystów wykonujących maszkary był Stanisław Kałuziak z wsi Chojne pod Sieradzem. Współpracował m.in. z Cepelią, gdzie trafiały jego prace i to prawdopodobnie w ten sposób natrafili na kukłę filmowcy, a potem dotarli dla pana Stanisława, który wykonał misia na „miarę możliwości” polskiego kina. Misie pana Stanisława do dziś można oglądać w sieradzkim muzeum – największy ma ok. 2,5 metra.

mat_2.jpg

Karnawałowe tradycje na sieradzkiej wsi to nie tylko zapustnicy. Czas tuż przed wielkim postem upływał na zabawach z sutym poczęstunkiem i tańcami. W okolicach Goszczanowa popularny był zwyczaj, który przywędrował do Łódzkiego ze Śląska, czyli babski comber (od słowa cembrowina, który oznacza krąg). Była to „babska” impreza, podczas której młoda mężatka musiała się wkupić w łaski doświadczonych gospodyń. Później do pań dołączali panowie, a młody mąż musiał wykupić swoją drugą połowę. Takiego „cymbra” urządzano m.in. w Poniatowie pod Goszczanowem, gdzie starsze stażem mężatki na wózku z poduchą woziły po wsi młode gospodynie. Tradycja była żywa do 1973 roku, choć jeszcze później Gminny Ośrodek Kultury w Goszczanowie, dwukrotnie ją odtworzył. – Pierwszy raz w 2003 roku, drugi w 2005, ale później już nie było mieszkańców, którym zależało na tym obrzędzie. Ci najstarsi odeszli, nowi nie znali zwyczaju - przyznaje Renata Pawlak, dyrektor GOK w Goszczanowie.

mat_3.jpg

Były też zabawy dla starych panien i kawalerów. Dla tych pierwszych był Podkoziołek. Była to zabawa w  ostatkowy wtorek, podczas której panny musiały odkupić swoją winę, za to, że nie wyszły jeszcze za mąż. Centralnym punktem była figurka Koziołka (chłopca), w której cebule symbolizowały płodność. Był też talerz (położony  pod Koziołkiem), na który panny wrzucały pieniądze.

Męską wersją zabawy był Siemieniec, popularny m.in. w powiecie łaskim. Był to obrzędowy taniec mężczyzn w karczmie lub chałupie, podczas którego żonaty już mężczyzna smagał ich batem lub miotłą, a cały rytuał miał zapobiegać kładzeniu się zboża. Dziś ten obrzęd odtworzył i promuje Zespół Pieśni i Tańca Dobroń, który dodatkowo, zabiega o wpisanie widowiska na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. – Już jesteśmy po wszystkich uzgodnieniach i konsultacjach, teraz czas na kwestie formalne, czyli złożenie wniosku – mówi Maciej Rzepkowski z zespołu.

Zespół_Dobroń.jpg

Siemieniec to dziś jedna z głównych wizytówek artystów, będzie go można obejrzeć – cały obrzęd wraz z kończącymi widowisko przebierańcami – już 25 stycznia podczas koncertu noworocznego w Dobroniu.

Oprócz Siemieńca w regionie sieradzkim i panowie i pary tańczyli na „len” i na „konopie”, czyli tańce na urodzaj.  Panowie skakali na konopie, a panie na len. Skacząc w parach, jedna osoba była podparcie dla drugiej, która mogła wtedy wyżej skakać. Obrzęd utrwalił na swoim obrazie „Kozoki sieradzkie. Na konopie” w z 1970 roku.

 Kusoki, czyli ostatki po opoczyńsku

W regionie opoczyńskim końcówka karnawału upływała pod hasłem kusoków. Były to huczne zabawy od Tłustego Czwartku do wtorku przed Środą Popielcową, organizowane na tłusto i suto, bo za pasem był 40-dniowy post. Jak pisał w swoich opracowaniach Jan Łuczkowski, etnograf i wieloletni dyrektor Muzeum Regionalnego w Opocznie, w czwartek podawano pieczono pączki i placki, a na wtorkową kolację jajecznicę na kiełbasie. Mieszkańcy dobrze przygotowywali się do biesiad m.in. w niektórych wsiach w poniedziałek zbierano słomę lub siano na opłacenie grajków, izba była udekorowana, a w zabawie uczestniczyli wszyscy mieszkańcy. Podczas zabawy młode mężatki wkupywały się do grona już doświadczonych, były tańce na urodzaj i obijanie starych kawalerów.

Od ponad ćwierćwiecza kusoki, ale w bardziej współczesnej formie organizuje gmina Opoczno, a od kilku też powiat opoczyński. To spotkanie i zabawa z udziałem Kół Gospodyń Wiejskich, które w ten sposób podsumowują poprzedni rok. W tym roku gminne Kusoki w Kraśnicy zaplanowano na połowę lutego. Tradycyjnie stoły będą uginać się od smakołyków przygotowanych przez gospodynie m.in. pierogów, potraw z kapusty, pączków i faworków, zagrają zespoły ludowe, a panie z KGW przyjmą podziękowania za swoją działalność i promowanie kultury opoczyńskiej.

Tradycją także tej części województwa byli przebierańcy, którzy chodzili „dom po domu”. Zawsze był Żyd, diabeł, Cygan, Cyganka i niedźwiedź. Ten kto odgrywał tę rolę, był owijany grochowinami, pod którą była mocowano deskę chroniącą przed uderzeniami poganiacza podczas widowiska. Niedźwiedzia – na łańcuchu lub sznurku – prowadził Cygan, który go poganiał i temperował, bo to miś był zawsze gwiazdą przedstawienia i trzymały się go figle. Swoją rolę miał też diabeł, który był umazany czarną pastą lub sadzą. Z czasem wśród przebierańców pojawiały się też inne postacie m.in. doktor, bocian, baba. 

Mali_Lubochnianie.jpg

Ten obrzęd w ubiegłym roku odtworzył w Brenicy Młodzieżowo-Dziecięcy Zespół Pieśni i Tańca „Mali Lubochnianie” działający przy Gminnym Centrum Kultury w Lubochni. Przebrane dzieci i młodzież obeszły całą Brenicę. Był miś prowadzony na postronku, diabeł, Żyd, Cyganki i bocian. Były tradycyjne przyśpiewki przebierańców:  "Kowole, kowole, okujta nam koła (…) oj jedzie od Lubochni kompania wesoła (…) z wesołą muzyką, ze śpiewem i tańcem (..) oj idą od Lubochni same przebierańce."

Bale dobroczynne i nie tylko

W zachodnio-południowej części województwa popularne były dobroczynne bale karnawałowe. Takie zabawy często odbywały się w międzywojniu i zwykle miały szczytny cel. Jak mówi Gabriela Górska z Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola, organizowano je przy okazji zbiórek np. na straż pożarną lub ubogie dzieci. Najczęściej były to bale bardzo eleganckie lub kostiumowe, a jedna z pierwszych tego typu imprez odbyła się w Zduńskiej Woli w hotelu Rathego (dziś to siedziba Sanepidu) w 1909 roku. Popularne były też bale kostiumowe dla dzieci.

Muzeum_Historii_Miasta_Zduńska_Wola.jpg

Muzeum stara się przybliżyć te tradycje najmłodszym mieszkańcom miasta i powiatu podczas warsztatów, na których przygotowywane są np. kotyliony. – Okazuje się, że dzisiejsze dzieci praktycznie nie wiedzą o co chodzi, gdy opowiadamy o dawnych zwyczajach. Ostatnie „ostatki” na naszym terenie to lata 90 – mówi Gabriela Górska.

 

kw

Materiały ze zbiorów Muzeum w Sieradzu, Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola, Zespołu Pieśni i Tańca Dobroń (opisy w nazwie fotografii)

 

Łódź i województwo łódzkie przez niemal cały wiek dwudziesty było prężnym ośrodkiem kinematografii. Dziś już tylko w nielicznych miejscach można dotknąć tamtej świetności.

Łódź była przez lata niekwestionowaną stolicą polskiej kinematografii. Pierwszy pokaz filmowy w stolicy województwa miał miejsce w parku Helenów 1 sierpnia 1896 roku. W roku 1899 bracia Władysław i Antoni Krzemińscy założyli w Łodzi pierwszy stały kinematograf w Polsce - Gabinet Iluzji przy ul. Piotrkowskiej 120. W tym czasie zaczęły powstawać następne iluzjony. Do najpopularniejszych należały m.in. Theatre Optiqe Parisienne przy ul. Piotrkowskiej 15, The Bio-Express przy ul. Zielonej 2 czy Belle-Vue przy ul. Mikołajewskiej 40 (Sienkiewicza).

W 1908 roku stanął w Łodzi pierwszy gmach zbudowany wyłącznie na kino. Był to Odeon przy ul. Przejazd 2, czyli późniejsze kino Gdynia przy ul. Tuwima. Wkrótce powstały kolejne kinematografy: Luna przy ul. Przejazd 1, Casino przy ul. Piotrkowskiej 67. Ten ostatni należał do największych w całym Królestwie Polskim. Miał widownię na tysiąc miejsc.

W roku 1918 funkcjonowało w Łodzi 11 kin m.in.: Arkadia przy ul. Piotrkowskiej 22, Urania u zbiegu ulic Cegielnianej 34 (Jaracza) i Piotrkowskiej, Corso przy ul. Zielonej 2, Grand-Kino przy ul. Krótkiej 1 (Traugutta). Kina masowo powstawały także w innych miastach dzisiejszego województwa łódzkiego - w Pabianicach, Piotrkowie, Kutnie, Skierniewicach, Łowiczu…

Ten trend utrzymywał się także po drugiej wojnie światowej. Na początku lat 70. w Łodzi było aż 35 kin o łącznej liczbie 12 tysięcy miejsc. W latach 80. liczba ta zaczęła maleć. Po przełomie ustrojowym ten proces znacznie przyspieszył. W końcu ostatnie małe kina  nie wytrzymały załamania rynku i konkurencji z multipleksami.

Kina, które powstały na początku ubiegłego stulecia i wciąż działają, można dziś policzyć na palcach jednej ręki. Ale, co ciekawe, działa na przykład pierwsze kino w Polsce, czyli założony w 1899 roku przy Piotrkowskiej 120 w Łodzi Gabinet Iluzji braci Krzemińskich. W budynku funkcjonuje Hotel Stare Kino Cinema Residence - obiekt o filmowym charakterze i wystroju. Aranżacja wnętrz, w tym apartamentów, nawiązuje tu do polskich filmów. Tych kręconych w Łodzi: „Ziemi Obiecanej”, „Kingsajzu”, „Stawki większej niż życie”, ale też produkcji kina światowego „Ojca Chrzestnego”, „Różowej Pantery”, „Titanica”. I co najważniejsze,  w dawnej sali kinowej znów można oglądać filmy. Projekcje są atrakcją dla gości.

Jednym z najstarszych, nieprzerwanie działających kin w Polsce jest łódzkie Kino Tatry. Otwarto je w 1907 roku w dawnej sali tanecznej. Wówczas funkcjonowało jako „Belle-Vue”. Nazwa kina zmieniała się wielokrotnie. Na przestrzeni lat przy ul. Sienkiewicza 40 działały „Moulin Rouge”, „Dolina Szwajcarska”, „Rakieta”, a w czasie okupacji „Mai”. Współczesna, dobrze znana łodzianom nazwa „Tatry” pojawiła się po drugiej wojnie światowej. Filmy wyświetlane były zarówno w liczącej niemal 600 miejsc sali, jak i w ogrodzie, podczas plenerowych projekcji. W połowie lat 80. otwarto drugą, kameralną salę. Obecnie, ze względu na panujące w budynku warunki, Kino Tatry działa tylko od początku maja do końca października.

Niewiele młodszy od łódzkich kin jest łowicki „Fenix”. Wprawdzie obecna odsłona kina działa od 2006 roku, ale jego historia sięga 1912 roku, kiedy powstało pierwsze kino w tym mieście – „EOS”. Zostało ono założone przez Edmunda Aleksandra Schmidta i Aleksego Kobielskiego i stanowiło ważny punkt kulturalny w Łowiczu. „Fenix” jest bezpośrednim kontynuatorem tej ponad stuletniej tradycji, zachowuje dziedzictwo kina „EOS”, ale równocześnie oferuje nowoczesne technologie. Po przekształceniach w 2006 roku kino zostało unowocześnione. Jest tu 138 miejsc, ekran perełkowy, dźwięk dolby digital. Cyfryzacja kina odbyła się w 2012 r. We wrześniu 2014 r. podczas gali 39. Festiwalu Filmowego w Gdyni, kino Fenix otrzymało Nagrodę PISF w kategorii „Kino” za znaczące osiągnięcia w upowszechnianiu i promocji polskiego kina. Na przełomie 2017 i 2018 roku powstała druga sala, studyjna, na 47 miejsc.

Weteranem wśród kin w naszym regionie jest pabianickie kino Tomi. Działa nieprzerwanie od 1926 roku w budynku przy ul. Gdańskiej 4. Początkowo nazywało się Kinematograf Miejski i Kinematograf Oświatowy, mieściło 700 osób. Cieszyło się ogromnym powodzeniem. Frekwencję podbijali zakochani i spacerowicze odwiedzający pobliski park Słowackiego. Podczas drugiej wojny światowej Kinematograf nosił szyld Kapitol, po wojnie kino nazywało się Robotnik. Nosiło tę nazwę do czasu, kiedy w latach dziewięćdziesiątych lokalne kina upadały. Wówczas kupił je w przetargu Tomasz Chmielewski, pasjonat kina. Na cześć właściciela kino od tego czasu zwie się Tomi. Budynek był w tym czasie kilkukrotnie remontowany. Dziś jest to nowoczesne kino z dwiema salami.

- Staram się o to, aby utrzymać klimat dawnego kina, to przyciąga widzów nawet z innych miast - mówi Tomasz Chmielewski, właściciel Kina Tomi. - Na ścianach wiszą na przykład tabliczki z napisami pierwsze i drugie miejsca. Tak było w dawnym kinie. Ładnie to wygląda i ludzie to lubią. Czasami włączam też gong między seansami.

Wszelkie zawirowania przetrwało także kino Odeon w Koluszkach. Budynek kina powstał w 1934 roku. Koluszkowskie kino także wielokrotnie zmieniało nazwy: Czary, Wolność, Przodownik. Dzisiejszą nazwę nadano w latach 50. Dziś Odeon dzieli budynek z Miejskim Ośrodkiem Kultury. Sala kinowa służy nie tylko pokazom filmowym.

Kilka kin w naszym regionie zachowało się od czasów PRL. Wytrzymały zawirowania, bo są częścią miejskich ośrodków kultury. Podobnie jak kina w Łowiczu i Koluszkach. Przykłady? Od 1968 roku działa kino Pasja w Miejskim Domu Kultury w Radomsku. W 1962 roku został otwarty Kinoteatr Syrena w Wieluniu. Jest częścią Wieluńskiego Domu Kultury. Kino w Kutnowskim Domu Kultury działa od września 1972 roku. W 2011 roku zmodernizowano budynek domu kultury i zakupiono nowoczesne wyposażenie. Dziś to komfortowa sala na 350 miejsc, cyfrowy sprzęt, projekcje 3D. W 1978 roku narodził się Kinoteatr Polonez w Skierniewicach, który od 1993 roku działa w ramach Miejskiego Ośrodka Kultury, czyli dzisiejszego, rozbudowanego niedawno, Centrum Kultury i Sztuki w Skierniewicach.

3-letnie kontrakty, ponad 16 milionów złotych dotacji - Województwo Łódzkie wspiera sport. Podpisane zostały umowy na szkolenie, organizację wydarzeń sportowych, zajęć dla dzieci, młodzieży, a także promocją sportu wśród seniorów.

 

- Chcemy wspierać rywalizację sportową na terenie naszego województwa, dlatego podjęliśmy decyzję, aby zwiększyć środki na realizację tego zadania. Ponad 16 mln zł będzie dystrybuowanych przez czterech operatorów w Łódzkiem, żeby dotrzeć w każde miejsce w regionie - mówiła na konferencji prasowej Joanna Skrzydlewska, marszałek województwa łódzkiego.

- Operatorzy to uznane organizacje sportowe - zapowiadał członek zarządu województwa Artur Ostrowski.

Zarząd Województwa Łódzkiego podpisał trzyletnie umowy na dofinansowanie sportu z:

1. Łódzką Federacja Sportu, która w ramach projektu „Interdyscyplinarne szkolenie i współzawodnictwo sportowe” zajmie się zawodnikami w kategoriach młodzika, juniora młodszego, juniora i młodzieżowca.

- Będziemy się zajmować młodzieżą, która zdobywa medale i ma szanse podnosić swój poziom sportowy, żeby stać się reprezentantami Polski w najważniejszych imprezach sportowych - mówi Zbigniew Pacholczyk, prezes Łódzkiej Federacji Sportu.

Federacja zorganizuje m.in. zgrupowania i konsultacje dla reprezentacji województwa w różnych dyscyplinach i kategoriach wiekowych, przygotowaniem oraz udziałem sportowców w zawodach rangi mistrzostw Polski. Na te działania otrzymała 10,5 mln zł.

Federacja umożliwi też aktywności seniorom. Zapowiada seminaria i spotkania z ekspertami dotyczące zdrowia i treningów, prowadzenie systematycznych, bezpłatnych zajęć ruchowych, a także wydarzenia sportowo – integracyjnego dla seniorów. Na program „Aktywny Senior w Łódzkiem” pozyskała 1,08 mln zł;

2. Akademickim Związkiem Sportowym w Łodzi, który zajmie się kompleksowym szkoleniem studentów, w tym organizacją Akademickich Mistrzostw Województwa Łódzkiego, Łódzkich Igrzyskach Pierwszego Roku i innej rywalizacji na poziomie wojewódzkim oraz udział reprezentantów AZS w zawodach wojewódzkich i ogólnopolskich. Kwota dotacji to 900 tys. zł.

- Kilkadziesiąt tysięcy studentów z naszego województwa będzie mogło korzystać z tych środków - zapowiada Lech Leszczyński, prezes AZS Łódź;

3. Wojewódzkim Zrzeszeniem Ludowe Zespoły Sportowe, które zorganizuje „Sport na terenach wiejskich i małych miast w Łódzkiem”. W ramach zadania będą się odbywać zgrupowania sportowców, szkolenia i imprezy sportowo-rekreacyjne. Kwota dotacji dla LZS wyniosła 2,1 mln zł

Marek Mazur, prezes LZS w województwie łódzkim: - Kiedy mówimy o sporcie i kulturze fizycznej, to mamy na myśli nie tylko wyniki sportowe, ale też przyszłe pokolenie, zdrowie społeczeństwa. Sport jest profilaktyką do wszystkich działań związanych z aktywnością społeczną naszego województwa;

4 Łódzkim Szkolnym Związkiem Sportowym. Ten będzie organizował zawody sportowe dla najmłodszych. Na „Sport Szkolny w Łódzkiem” otrzymał 1,65 mln zł m.in. z przeznaczeniem na Igrzyska Dzieci i Młodzieży Szkolnej oraz Licealiadę. - Środki, którymi od dzisiaj będziemy dysponować po raz pierwszy są wydatkowane w sposób systemowy - dodaje Sylwester Pawłowski, prezes łódzkiego SZS.

Wszyscy uczestniczący w konferencji prezesi związków sportowych docenili wydłużenie terminu, na który podpisywane są umowy.

- To pozwala na spokojne rozplanowanie cyklu przygotowań - zachwalał decyzję zarządu województwa Lech Leszczyński, prezes AZS Łódź.

jg/fot. mt

Maciej Szulczewski, okrzyknięty następcą Sławosza Uznańskiego, łodzianina, który w tym roku ma polecieć w kosmos, opowiada o tym, co robi, aby być bliżej gwiazd.

- Najważniejszą zaletą kosmosu jest fakt, że jest on w większości nieodkryty. To bardzo nęcące - mówi Maciej Szulczewski, student Politechniki Łódzkiej nazywany następcą Sławosza Uznańskiego. – Póki co, dążę do tego, żeby pracować w branży kosmicznej. Tak można się wynieść na orbitę i dosłownie bujać w obłokach.

Jednak droga w kosmos, którą wytyczył sobie student z Łodzi, nie ma nic wspólnego z bujaniem w obłokach. To raczej mocne stąpanie po ziemi, zdobywanie wiedzy i praca nad tym, aby pasja stała się ciekawym, pełnym wyzwań zawodem.

Kosmosem interesował się już jako dziecko, zwłaszcza astronomią, astrofizyką.

- Czymś cudownym i magicznym było oglądanie zdjęć z teleskopów. To mnie urzekło, dlatego wybrałem kierunek studiów, który dałby mi możliwość pracy przy projektowaniu i budowie rakiet kosmicznych - wspomina Maciej.

Studiuje Mechanical Engineering na Wydziale Mechanicznym/IFE Politechniki Łódzkiej. I przeciera szlaki dla tych, którzy interesują się branżą kosmiczną. Od czerwca zeszłego roku zasiada w 30-obowej Radzie Studentów przy Prezesie Polskiej Agencji Kosmicznej. To interdyscyplinarne gremium doradcze składające się ze szczególnie uzdolnionych studentów z całej Polski.

- Wygląda to mniej więcej tak, że jeśli jest jakaś inicjatywa edukacyjna, jesteśmy proszeni o opinie czy rekomendacje, Ale nasze zadanie to przede wszystkim promocja branży kosmicznej wśród studentów i inspirowanie ich do tego, żeby nie bali się przyszłości w tej dziedzinie. W Polsce można pracować i rozwijać się w przemyśle kosmicznym - zapewnia Maciej.

Sztandarowym projektem rady jest doroczna konferencja UP! W zeszłym roku odbyła się w listopadzie na Uniwersytecie Marii Skłodowskiej Curie w Lublinie. Połączyła wszystkie uczelniane koła kosmiczne w Polsce.

- Mogliśmy się poznać, porozmawiać z przedstawicielami firm, posłuchać ciekawych wykładów. Myślę, że zrobiliśmy dobrą robotę - opowiada nasz człowiek w Radzie Studentów przy Polskiej Agencji Kosmicznej.

W rekrutacji do rady bierze się pod uwagę trzy kluczowe kryteria: udział w projektach kosmicznych, uczestnictwo w kołach naukowych, prowadzenie badań w sektorze kosmicznym, ale też wiedzę na temat rynku kosmicznego. W przypadku Macieja kluczowy był projekt, w którym brał udział. Opierał się na badaniu ultracienkiwch powłok mogących chronić materiały wysyłane w kosmos przed promieniowaniem i skokami temperatur. Badania były częścią programu E2TOP przeznaczonego dla najzdolniejszych studentów. Wcześniej Maciej zasłynął projektem polegającym na stworzeniu robota pneumatycznego do diagnostyki układu pokarmowego człowieka. Wyposażony w sztuczne mięśnie McKibbena robot miał kształt węża i potrafił poruszać się w ciasnych, podłużnych przestrzeniach.

Maciej sam jest także przykładem tego, że kosmos to branża z potencjałem. W zeszłym roku był na trzymiesięcznym stażu w Rocket Factory Augsburg, największej prywatnej firmie rakietowej w Europie. Pracował jako inżynier testów.

- Poświęciłem na to całe wakacje, ale mając ofertę takiej firmy, nie mogłem nie skorzystać – mówi.

Teraz bierze udział w Splot Artemis Generation. To organizowany w partnerstwie z Ambasadą USA oraz Departamentem Stanu USA program, który angażuje młodych naukowców różnych dziedzin w tworzenie projektów dotyczących przyszłości człowieka w kosmosie.

- Inauguracja była w grudniu. Szukamy rozwiązań dotyczących wykorzystania zasobów kosmicznych. To początkowy etap, ale będziemy badać, czym mogą one być i jak używać ich od strony technicznej, praktycznej, prawnej, ekologicznej. Nasze poszukiwania mogą być przydatne podczas ekspansji w kosmosie - opowiada Maciej.

Te wszystkie drobne kroki przybliżają łódzkiego studenta do spełnienia marzenia, jakim jest lot w kosmos.

-  Nie zaprzątam sobie tym głowy jakoś szczególnie. Biorę pod uwagę, jak skomplikowana jest rekrutacja astronautów. To, co już robię w kosmosie i co będę kiedyś robił, czyli satelity i rakiety, jest bardzo ciekawe, ale nie dlatego że może kiedyś polecę na orbitę. Oczywiście mam nadzieję, że te pomniejsze cele staną się środkami do tego, żeby polecieć - mówi.

Rada dla tych, którzy chcieliby pójść w jego ślady?

- Główna to taka, że się da, że jest to osiągalne. Są w Polsce i Europie firmy, które się tym zajmują i zatrudniają studentów oraz absolwentów wielu kierunków - przekonuje Maciej Szulczewski. - Przykład Sławosza Uznańskiego jest inspirujący. Jest on ambasadorem naszej uczelni i żywym dowodem na to, że lot w kosmos jest możliwy. Dla studentów i profesorów nasz astronauta jest impulsem do inwestowania w rozwój tej dziedziny.

aa/fot. mr