Rocznica strajku łódzkich włókniarek

poniedziałek, 15 lutego 2021

To był jeden z największych w historii powojennej Polski bunt z powodu drożyzny, głodu i niskich płac. Spontanicznie wzięło w nim udział blisko 45 tys. kobiet. 10 lutego 1971 roku wybuchł strajk łódzkich włókniarek.

Z okazji 50-lecia tego wydarzenia w łódzkiej Manufakturze - dawnych Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego, z inicjatywy łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej zwisła tablica upamiętniająca to wydarzenie. W uroczystości wzięli udział m.in.: Zbigniew Ziemba, wicemarszałek województwa łódzkiego, Jarosława Szarek, prezes IPN, Dariusz Rogut, dyrektor łódzkiego oddziału IPN oraz radny Sejmiku Województwa Łódzkiego, a także włókniarki, które wówczas strajkowały.

Bunt, wybuchł dwa miesiące po tragicznych wydarzeniach na Wybrzeżu, a jego bezpośrednią przyczyną było, z jednej strony, podniesienie cen żywności, z drugiej zaś obniżenie płac w 1971 r. o 200-300 zł. Nie wytrzymały tego łódzkie włókniarki pracujące w strasznych warunkach, za pieniądze, które i tak były niże niż wynosiła wówczas średnia krajowa. Kobiety powiedziały „dość”.
Strajk nie był przygotowywany. Do dziś historycy nie potrafią ustalić, kto właściwie był jego przywódcą. Pierwsze maszyny 10 lutego stanęły w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego, w jednej z największych łódzkich fabryk przemysłu włoókienniczego, w której pracowało blisko 9 tys. osób. Do strajku przyłączyły się kolejne w sumie 32 fabryki, m.in. ZPB im. Obrońców Pokoju, im. 1 Maja, im. Armii Ludowej, im. Feliksa Dzierżyńskiego, im. Harnama.

W kulminacyjnym momencie protestu wzięło udział 55 tys. osób, z czego 80 proc. stanowiły kobiety.
Włókniarki żądały przywrócenia cen artykułów żywnościowych oraz podniesienie płac, poprawy warunków pracy, wyrównania przywilejów pracowniczych, wprowadzenia przerwy śniadaniowej, gwarancji bezpieczeństwa dla strajkujących oraz ukarania winnych rozlweu krwi podczas wydarzeń na Wybrzeżu w grudniu 1970 r.

Komunistyczna władza była zaskoczona rozmiarem strajku, który początkowo zlekceważyła. Na rozmowy z rozwścieczonymi kobietami wysłano łódzkie władze, a później ministerialne, ale one nic dały. Mieczysław Rakowski w pamiętnikach opisał, że jedna z kobiet pokazała negocjującemu wicepremierowi gołe pośladki.
Dopiero przyjazd do Łodzi premiera Piotra Jaroszewicza unaocznił władzy, z jakim problemem mają do czynienia. W zakładach im. Marchlewskiego i Obrońców Pokoju Jaroszewicz zobaczył kobiety wybuchające płaczem. Kiedy pytał je, czy wrócą do pracy, za każdym razem w odpowiedzi słyszał głośne „nie”. Jedna z włókniarek wyrwała mu mikrofon i negocjatorzy rządowi w pośpiechu opuścili salę.

Po tych wydarzeniach władza zdecydowała, że od 1 marca ceny wrócą do tych przed podwyżkami. Bunt zakończył się całkowitym zwycięstwem łódzkich włókniarek.

Map, zdjęcia: Adam Staśkiewicz